No i koniec. Finito. Spędziłam najlepszy weekend w tym mieście razem z S. Nie wiem od czego zacząć i na czym skończyć. Siedzę teraz i studzę emołszyn.
Dużo love, deszczu, kontroli biletów, śmiechu, picia, zwiedzania, wyścigów kartingowych, zwiedzania, love, zdjęć, love, śmiechu, głupot i ważnych rzeczy, śmiechu, zwiedzania, stania w zimnie, love, love!
S. przywiózł ze sobą deszcz (bidny ma pecha do pogody) i wzmożony ruch kanarów:-) Ale bawiłam się przednio, nawet czekając grubo ponad godzinę w deszczu i zimnie, coby sobie luknąć na Berlin z kopuły Reichstagu:-) kto mnie zna wie, że nie zachowuję się całkowicie normalnie w takich warunkach atmosferycznych, a proces przywracania mnie do równowagi może być skomplikowany..
Z fajnych przygód: S. wygrał wyścigi kartingowe, zamknęliśmy się na klatce schodowej bez wyjścia na Potsdamer Platz (doprawdy nie wiem jak to możliwe! Klatki schodowe bez wyjścia mnie prześladują!), pierwszy raz się totalnie spiłam w Berlinie i jadłam fast foody, spotkaliśmy Turków, którzy mówią po polsku itp. itd. Ogólnie już tęsknię...
Zastanawiam się nad jedną rzeczą, co jest lepsze (jeśli jest?): powolne delektowanie się każdą chwilą w życiu, cieszenie się drobnymi rzeczami i codziennymi przyjemnościami (np. jak w Amelii) czy też czerpanie z niego garściami, żeby przeżyć i zobaczyć jak najwięcej jak najintensywniej, bo przecież żyje się tylko raz. I tak wszystkiego nie zobaczymy, nie doświadczymy, nie poczujemy.. Czy warto się zatracać dla życia, dla chwili? Z drugiej strony czy jest warto poświęcać jednej chwili tyle uwagi i ekspresji nie myśląc o tym, co nas ominęło?
Życie jest krótkie – i co z tego, jest piękne /vel/ Życie jest krótkie – bierz z niego wszystko.
Jutro zaczynają mi się zajęcia. W końcu! Trochę się bojkam, bo niestety będą po niemiecku, a ja swój urok osobisty potrafię wyrazić tylko po polski, ewentualnie angielsku. Zważywszy, że to on ratował mnie zawsze z opresji życiowych i studenckich, przewiduję małe komplikacje na tym polu. Ale, jak mówiła moja idolka Scarlett O'Hara (i co ja przybrałam sobie za motto życiowe): I'll think about that tommorow.
Jeszcze jedna uwaga o Berlinie: jest kurewsko zimno. Nie mogę chodzić w sukienkach! A już się napaliłam na kilka berlińskich ciuszków.. Ale nie -przydałoby mi się futro (sztuczne oczywiście)lub kożuch! I need some!
też mam takiego wetschmerza co do przeżywania. nie wymyśliłam nic innego niż ty. wiem tylko że człowiek jak robi coś przeciw sobie to jest nieszczęśliwy i jeśli sie człowiek chce w czymś rozsmakowywać gwałtem jest skracanie sobie przyjemności.
OdpowiedzUsuń