niedziela, 17 października 2010

wonderful weekend!

No i koniec. Finito. Spędziłam najlepszy weekend w tym mieście razem z S. Nie wiem od czego zacząć i na czym skończyć. Siedzę teraz i studzę emołszyn.
Dużo love, deszczu, kontroli biletów, śmiechu, picia, zwiedzania, wyścigów kartingowych, zwiedzania, love, zdjęć, love, śmiechu, głupot i ważnych rzeczy, śmiechu, zwiedzania, stania w zimnie, love, love!
S. przywiózł ze sobą deszcz (bidny ma pecha do pogody) i wzmożony ruch kanarów:-) Ale bawiłam się przednio, nawet czekając grubo ponad godzinę w deszczu i zimnie, coby sobie luknąć na Berlin z kopuły Reichstagu:-) kto mnie zna wie, że nie zachowuję się całkowicie normalnie w takich warunkach atmosferycznych, a proces przywracania mnie do równowagi może być skomplikowany..
Z fajnych przygód: S. wygrał wyścigi kartingowe, zamknęliśmy się na klatce schodowej bez wyjścia na Potsdamer Platz (doprawdy nie wiem jak to możliwe! Klatki schodowe bez wyjścia mnie prześladują!), pierwszy raz się totalnie spiłam w Berlinie i jadłam fast foody, spotkaliśmy Turków, którzy mówią po polsku itp. itd. Ogólnie już tęsknię...
Zastanawiam się nad jedną rzeczą, co jest lepsze (jeśli jest?): powolne delektowanie się każdą chwilą w życiu, cieszenie się drobnymi rzeczami i codziennymi przyjemnościami (np. jak w Amelii) czy też czerpanie z niego garściami, żeby przeżyć i zobaczyć jak najwięcej jak najintensywniej, bo przecież żyje się tylko raz. I tak wszystkiego nie zobaczymy, nie doświadczymy, nie poczujemy.. Czy warto się zatracać dla życia, dla chwili? Z drugiej strony czy jest warto poświęcać jednej chwili tyle uwagi i ekspresji nie myśląc o tym, co nas ominęło?
Życie jest krótkie – i co z tego, jest piękne /vel/ Życie jest krótkie – bierz z niego wszystko.

Jutro zaczynają mi się zajęcia. W końcu! Trochę się bojkam, bo niestety będą po niemiecku, a ja swój urok osobisty potrafię wyrazić tylko po polski, ewentualnie angielsku. Zważywszy, że to on ratował mnie zawsze z opresji życiowych i studenckich, przewiduję małe komplikacje na tym polu. Ale, jak mówiła moja idolka Scarlett O'Hara (i co ja przybrałam sobie za motto życiowe): I'll think about that tommorow.
Jeszcze jedna uwaga o Berlinie: jest kurewsko zimno. Nie mogę chodzić w sukienkach! A już się napaliłam na kilka berlińskich ciuszków.. Ale nie -przydałoby mi się futro (sztuczne oczywiście)lub kożuch! I need some!

środa, 13 października 2010

13.10.10



Nie napisałam jeszcze o drobnym, malusim rozczarowaniu jakie mnie zastało gdy zobaczyłam mój instytut. Dobra, mam swoje schizy i wysokie wymagania architektoniczne, ale na boga nie oczekiwałam drugiego Schinkla czy Bauhausu (chociaż nie powiem, było by git) ale w miarę porządnej i logiczne konstrukcji przestrzennej. Tymczasem uraczył mnie widok a la wczesny Gierek późny Gomółka, lekko zmodernizowany, bo posiadający „plastiki” w otworach okiennych;-)
Także cudów pod tym względem nie doświadczam.
Dziś wybrałam sobie zajęcia na które chcę chodzić. Nie ukrywam – jadę na minimalu. Najważniejsze, żeby wszystko zaliczyć (a to ciężkie jeśli nie zna się języka). Zawsze sobie mogę pochodzić do jakichś profesorskich sław na zajęcia jako wolny słuchacz ale raczej nie uśmiech mi się u nich cokolwiek zdawać.. Wybrałam tez zajęcia u kobitki, która przez 10 lat mieszkała w Polsce i trochę zna polski:-) i prowadzi zajęcia z malarstwa polskiego i rosyjskiego jako źródła historycznego:-PP very nice! Tutaj to egzotyka na miarę nowoczesnej sztuki afrykańskiej albo wysp Zielonego Przylądka:-)
I co najlepsze na Kunstgeschicgte jest skromna grupa ludzi, którzy nie mówią po niemiecku. Myślę, żeby ja sformalizować i zostać przewodniczącą:-) Ja, Włoch, Turek, Bułgarka i dwoje Rumunów:-) reszta niestety szprecha. Ale wszak zawsze najbardziej liczą się mniejszości:-)
Wczoraj piłam piwo z Turkami i prawie zbankrutowałam, gdyż cena piwa (0,4) w knajpach wynosi 3,5 -4,5 euro! A ja wypiłam 3.. No ale raz się żyje, carpe diem, prędzej się napiję niż coś zjem!
Dziś odkryłam, że mieszkam z jeszcze jedną artystką:-P Paula, jedna z współlokatorek studiuje malarstwo- pokazała mi swoje dzieła i muszę przyznać że I LIKE! Zwłaszcza jeden obraz: sparafrazowana „Łaźnia turecka” Ingresa z motywami dekoracyjnymi Klimta:-) naprawdę toż to pełne uroku dzieło urzekło mnie do tego stopnia, że teraz cały czas myślę o różnych kombinacjach dzieł tych artystów.. Ile jest Klimta w Ingresie? Ile jest Klimta w Klimcie?
Ale jutro przybywa do mnie S. i tego typu pytania i problemy będę mieć w głębokim poważaniu:-) niesamowite dla mnie jest odkrycie, że potrafię tęsknić.

poniedziałek, 11 października 2010

first week

Tak... mój pierwszy tydzień był szałowy.. Ogólnie rzecz biorąc polegał na poszukiwaniu jakiegokolwiek pokoju, co wiązało się z wielogodzinnymi posiedzeniami w kafejkach internetowych. Ot co widziałam Berlin;-)
Kafejka-metro-kolejna kafejka-metro-kafejka-metro-autobus-spanie itd.. Nie widziałam w ogóle Berlina”nad ziemią”!!! Mam ambitny plan napisania przewodnika po kafejkach internetowych w Berlinie. Zauważyłam, że zawsze znajdują się pod stacją S-Bahna, nie ma opcji żeby nie było w pobliżu! Dzielnica Neukolln jest pełna tanich kafejek za 0,50 euro za godzinę. Ostatnią rzeczą jaką można zrobić do iść do cafe internet przy Ku'dammie, zdzierają zdzierusy 1 euro za 20 min!
Ale pewnego pięknego dnia mi się poszczęściło i znalazłam malusi pokoik na miesiąc na Hermannstrasse. Diana- dziewczyna, która tam mieszka na co dzień (studiuje fine art więc od razu złapałyśmy pokrewieństwo dusz) wyjeżdża do końca miesiąca i nikt inny tylko ja zajmuję jej miejsce:-) wspaniale mieć swój kąt! Bezdomność to stan duszy, na razie na szczęście nie mojej!
Mam łóżko na antresoli i bardzo boję się na nim spać.. I pełno instalacji inspirowanych maskami afrykańskimi:-) moi współlokatorzy to Niemcy, ale są spoko i mówią po angielsku:-)
Z babskich spraw: nie ma mojego ukochanego sklepu (Topshop) w Berlinie, przez co miałam jednodniową depresję życiową. Później stwierdziłam, że może to dobrze, bo szybko pozbawiłabym się środków do życia.
Druga sprawa, dostałam od cioci obiekt moich kilkumiesięcznych marzeń! Słodki i rozkoszny zapach w sam raz na nową drogę, w Polsce się z nim nie spotkałam (oprócz jednej perfumerii w Wawie). Perfum nazywa się Petite Cherie (z fr. Mały Skarb) i został skomponowany przez totalnie inspirującą kobietę – Annick Goutal. Pachnie gruszkami, latem, różami, szaleństwem i trochę małą dziewczynką:-) jak sama mówiła: „chce się go całować”:-))
Także siedzę pachnąca gruszkami w moim pokoju a la new age/voodoo:-)
Ukłony dla mojej mamuśki, która bidna latała po NFZtach i ZUSach coby swej nierozgarniętej córce załatwić niezbędną by studiować, europejską kartę zdrowia.. Po bojach z biurokracją ostatecznie udało się ją załatwić i tym to sposobem jutro mogę się spokojnie imatrykulować..
Zostałam dziś zatrzymana na ulicy przez jednego berlińskiego fashion victim który złożył hołd moim kozakom Vagabonda:-) Serio! Ukląkł przed nimi i je głaskał. Wiem że te kozaki dostawały już wiele oznak uwielbienia, ale dzisiaj zostały normalnie beatyfikowane:-)
Już trochę sobie połaziłam po Berlinie, powiedzmy centralnym. Posdamer Platz, Unten den Linden,Wyspa Muzeów, Tiergarten, południowy Kreuzberg, Alexanderplatz, Ku'damm..
Jak na razie niewiele ale powiedzmy najważniejsze zaliczone.
Tęsknię za Wrocławiem! Za spotkaniami z przyjaciółmi, imprezami, tym, że wiem jak dotrzeć w każdy punkt miasta bez mapy, tym, że znam wszystkie galerie, że mam swoje sklepy, że rozumiem co do mnie mówią. Nie mówiąć już o S. Ale byle do czwartku bo w czwartek przyjeżdża! Hurrah!

second day 4.10.10

Jestem wielka. I nikt mi nie powie, że nie. No dobra, może nie widać tego na pierwszy rzut oka ale oświadczam, iż zmieniam powiedzonko „małe jest piękne” na „małe jest wielkie”. Duchem.
Przemierzyłam dziś Berlin z torbami dwukrotnie większymi i „niewiemilecięższymi”. W tym z jedną zepsutą a drugą także w stanie nadającym się na intensywną terapię. Składam też hołd serialowi „Przyjaciele” jako że dzięki niemu wiedziałam jak jest „taśma klejąca” po angielsku. Thanks for Chandler! Wymieniona wyżej taśma pomogła mi zrealizować projekt przytwierdzenia kółek do walizki. Niech żyją umysły inżynierskie, w końcu jestem w Berlinie, mekkce architektów i inżynierów. Tu rzeczywiście nic nie jest niemożliwe, nawet wprowadzania moich technicznych pomysłów w życie:-) no i po powrocie będę mięśniakiem. Także szykuj się S;-)
Jestem w Steglitz, w południowo-zachodniej części Berlina. Siedzę w kawiarni i zaraz usnę. Mimo że piję już trzecią kawę dzisiejszego dnia. Dlatego piszę i niestety może odbijać się to na jakości i ważności podawanych przeze mnie story:-) Polecam piosenkę Oldelaf „Le cafe”, nie wiem, może w Niemczech mają jakąś tajną umowę, że piją bezkofeinową, bo nie odczuwam żadnego pobudzenia.
Nie widziałam jeszcze nikogo kto powaliłby mnie strojem. Baa nie widziałam nawet kogoś kto ociupinkę zainteresowałby mnie swoją garderobą. Progressive fashion and street style where are you? Ale spoko, na to jest czas.
Dalej nie mam mieszkania.. W kilka dni, które będę u ciotki chcę (MUSZĘ!) coś znaleźć. Na akademik nie mam raczej szans, niestety. Głupia, niezorganizowana Karolka!
S!S!S! Nie mogę się doczekać kiedy w końcu będę miała internet i będziemy mogli normalnie porozmawiać.. Bardzo dziękuję za wsparcie i love i w ogóle.. że jest:-**** Tój Tątel;-)))

Już bezpieczna u cioci. Po obfitej włoskiej kolacji w drogiej knajpie. Mimo wszystko czuję że trochę zawadzam. Petitkę.
I stało się! Zapomniałam ładowarki do telefonu! W ten oto sposób pozbawiam się kasy bo muszę ją kupić i czasu bo muszę ją kupić jutro rano, kiedy miałam intensywnie szukać mieszkania. Wszystko przeciwko mnie.

first day

Podróż.. Zawsze tego chciałam. Jeździć, próbować, zwiedzać, poznawać, doświadczać, czuć więcej, intensywniej, mocniej.. Przygoda, spontaniczność i szaleństwo to od nich byłam uzależniona jak od koki i to one nadawały sens mojemu życiu, spychały je na właściwy „światowy” tor dla wyjątkowych indywidualistek, kobiet spełnionych, z pasją. Jestem teraz na dziwnym torze. Innym.
Chcę przyjaźni i miłości - prawdziwej, lojalnej ale i namiętnej, szalonej i szczerej. Związek z S. określiłabym jako bliski ideału. Obydwoje po wyszaleniu, „przejściach” , jeszcze dzieciaki ale już na tyle dojrzali by wiedzieć czego chcą. Albo raczej czego nie chcą.

Rzucam palenie, przestaje brać hormony, także fizycznie czuję się wręcz dziwacznie. Właśnie popłakałam się na Seksie w wielkim mieście! I zjadłam batona co też nie zdarza mi się często!
Intryguje mnie Berlin, jestem ciekawa co to będzie... Jego historia, architektura, tkanka miejska, ludzie, dzielnice, kultura.. And my fashion and design! Jestem pewna że pod tym względem się nie rozczaruję! Potrzebuję natchnienia i inspiracji, ogarnięcia życiowego i powrotu do mojej intensywnej eksploatacji pasji życiowych. A to mogą mi dać tylko trzy miasta: NY London i Berlin:-) cieszę się że pomieszkam sobie w jednym z nich. Paris pozostaje ciągle tabu na mojej mapie – nie wiem czemu ale wydaje mi się, że go nie polubię. I dlatego boję się tam jechać i zderzyć z mitem.
Kocham S. Do szaleństwa! Nie wiem jak bez niego wytrzymam.. Bez naszych czułości, wymyślonego na potrzeby własnej komunikacji języka, codziennych przytulań, buziaczkowań i pierdziochów a także innych okazywań miłości, bez seansów Friendsów, wspólnych wieczorów, rozmów i kupy śmiechu no i vandersexxxu oczywiście.. Bo można się spotykać z dużą ilością ludzi ale i tak zostaje się z tym, kto potrafi Cię rozbawić. I zrozumieć. Także umieram z tęsknoty ale co nas nie zabije to wzmocni, I hope.. już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę S!!!!! Ale będzie jazda:-) Zabawny, słodki, uroczy i seksowny. Zupełnie jak ja, hihihi:-)
Tymczasem ostrą jazdę będę miała dokładnie za trzy godziny kiedy zjawię się na Hbf Berlin (największym węźle komunikacyjnym w Europie) z dwoma wielkimi ( i ciężkimi) torbami, bez totalnego planu co dalej. Nie mam mieszkania, nie znam języka, ciotka ugrzęzła na Korfu, kasy też wiele nie mam. Niech żyje przygoda! Mam co chciałam:-) ohhhh ironio....
Mój nałóg i upodobanie do przygód ekstremalnych zakończyć czas! Ogólnie przerzucam się. Na nałóg jeszcze gorszy... Uzależniłam się od ciuchów.............
No i stało się! Wielka pieprzona Helga wygnała mnie z mojej miejscówki przy oknie. Zupełnie kulturalnie ale stanowczo najzwyczajniej mnie przegoniła! Hamując mój temperament ( w tej wersji – oczywiście w mojej głowie- zbeształam ją używając najpaskudniejszych i najbardziej krwistych przekleństw we wszystkich znanym mi językach, no i wyrwałam jej kilka tłustych włosów). Ale nieeeee – madameoiselle Charlotte grzecznie i dumnie poszła sobie na miejsce dalej (notabene wolne!) udowadniając, że naprawdę czasem wystarczy tylko odrobina dobrej chęci (choć wcale jej nie miałam- za to fenomenalnie udałam że jestem królową brytyjską Elżbietą) by relacje międzypasażerskie i na dodatek międzynarodowe były pozbawione rasizmu, chamstwa i rozpychania się łokciami. „To mój kraj to mój kraj! Nie jesteś godzien robić Czizów w Maku” A ja przyjechałam studiować waszą fuckingkurwa architecture o której pewnie wiesz tyle co ja o energii międzyplanetarnej! (jest coś takiego, no nie?)
godz. 22:
Jestem nieszczęśliwa i oczy mam zapuchnięte od płaczu... tak mi źle! Czuję się okrutnie samotna.. Zero ekscytacji nowym miejscem. Jestem nieogarnięta, nie rozumiem co do mnie mówią, wydałam 18 euro za nocleg plus trzy dla kolesia który mi go zamówił (kumacie?).. Pojechałam metrem nie w tą stronę.. Bilety są drogie jak sam skurwysyn. Nic nie jem, bo szkoda mi kasy. Jestem totalnie bezdomna, bezpańska.. I jeszcze torba w której taszczę mój dobytek mi się rozwaliła:-( nie jestem w stanie jej unieść! Kompletnie zdewastowało to moją logikę myślenia (jeśli w ogóle posiadam takową) , nie umiem sobie poradzić z tą sytuacją. Jeśli usłyszałabym teraz, że jutro będzie koniec świata, powiedziałabym :”dajcie spokój man... mnie popękały kółka!”
Niemcy nie są normalnie kulturalni jak inne nacje, np. taszczyłam dziś dwie torby większe ode mnie, oczywiście ledwo dysząc. Mijali mnie ludzie pełni współczucia we wzroku , jak i tacy którzy udawali, że nic nie widzą.. Konkludując: nobody ask to help me- just a little girl!!! Zatroszczył się tylko starszy pan pochodzenia najprawdopodobniej tureckiego i jakiś inny, tym razem nastoletni Mahmed. Uczcie się kultury Helmuty! Wstyd! Shame!
Tęsknię za S. jak opętana. Oddałabym wszystko żeby mieć go przy sobie, czuć jego wsparcie, spokój, oddech, dotyk, głaskanie.. Z moim temperamentem on działa na mnie jak oaza, jak woda, jak bezkres nieba. Gdy przeglądam się w jego oczach nic innego nie ma znaczenia. Widzę miłość i oddanie o jakim nigdy nie śmiałam nawet marzyć. Do głowy mi nie przyszło że takie rzeczy są możliwe.. I to obustronnie!
Będę silna silna dla S. Wiem że jestem twardą babą ale miesiące pod skrzydłami S. sprawiły, że trochę się rozleniwiłam w kwestii bycia hardcorówą pt. „przyjebałeś się bo jestem czarna?”;-)
Także czas wziąć się w garść. Ale jeszcze trochę sobie popłaczę. Z tęsknoty chyba można no nie? Hlip hlip.... Jest 23:00, nie wiem czy dziś usnę..