środa, 15 grudnia 2010

kryzysy i zimowe zwiększanie masy

Odkąd tylko zaczęłam myśleć, regularnie (choć niezbyt często) przechodzę swego rodzaju kryzys egzystencjonalny.
Nic na niego nie wpływa, z niczego nie wynika, po prostu jest, istnieje- niezależny, dumny, rozpasany. Nie jest ani przyjacielem ani wrogiem, raczej neurotycznym alter-ego szepczącym mi do ucha: "jest jakieś inne życie, niż to, które prowadzisz, jesteś kimś innym niż osoba, którą widzi otoczenie".
Prowadzę nieustanne boje z moim nieproszonym gościem (oczywiście jak się zjawi, nie jestem aż taką schizofreniczką, by wyczyniać to cały czas). W każdym razie to mnie została powierzona reżyseria mojego życia. I scenariusz i aktorstwo i scenografia i charakteryzacja i kostiumy (to akurat wychodzi mi najlepiej).
On (pan kryzys) wmawia mi, że jestem bardzo kiepską reżyserką. Fabuła banalna, przewidywalna, melodramatyczna. Jedynie kostiumy ok. Przerost formy nad treścią. Jestem filmowym Seksem w wielkim mieście 2!
Gdy mija, znowu powraca mi wiara w  Lwa w Wenecji,  Palmę w Cannes i Niedźwiedzia w Berlinie:-)
i znów mogę być cudownie beztrosko-luzacko-ironiczna... Jak ja kocham siebie gdy mam wywalone! Wszak Woody Allen mawiał: "Jestem niepozbierany/a do kupy, ale to jest właśnie we mnie najfajniejsze!"

Ostatnio konkretna zima nastała, a moim ulubionym zajęciem zaczęło być siedzenie pod kocem z komputerem i spożywanie posiłków. Posiłków oczywiście nie gotuję tylko zalewam, tudzież podgrzewam. Paranoja. What's wrong with me?

Jutro jestem w Breslau!

sobota, 4 grudnia 2010

obóz koncentracyjny i tajemnice związkowe

Tak, byłam w obozie koncentracyjnym. Odmarzła mi większość partii ponętnego ciała;-) bo nie ma to jak wybierać się w takie miejsce wraz z atakiem zimy. Konkluzja: 3 godziny w jedną stronę przesiadając się co chwilę, z jednego S-bahna w drugi (do tej pory nie wiem dlaczego), a następnie pół godziny szybkiego marszu w śniegu po kolana. Czułam się jak w specjalnie zaaranżowanym na potrzeby miejsca performance.
I!!! Nigdzie nie było nic po polsku, co bardzo wzburzyło mój patriotyzm. Ale za to o zmarłych tam Polakach można przeczytać np. po chińsku. Zdecydowanie przedłużyło to moją wizytę (no wiecie... nie jestem aż tak biegła w chińskim..), a delikatnie mówiąc nie polecam przebywania w Sachsenhausen po zmroku. Silent Hill to pryszczyk.

Zlałam sobie ostatnio zajęcia. Mam wyrzuty, bo jak tu nie pójdę na zajęcia to o dziwo muszę wszystko nadrobić.

Każdy ma swoje słodkie czy gorzkie tajemnice. Zaczęło się od rodziców, kończy na swoim partnerze. Nie kłamiemy (o nieee), ale nie mówimy całej prawdy (zdecydowanie" ładniejsze" określenie). Są rzeczy o których wolelibyśmy, żeby nasz partner/-ka nie wiedzieli.Są także takie, o których my sami wolelibyśmy nie wiedzieć. Niestety nie zawsze się one pokrywają. Używając terminologii kosmetycznej (nie wiem skąd mi się to wzięło): czy szczerość jest balsamem dla związku czy raczej ostrym peelingiem chemicznym? Łagodzi czy podrażnia? Na ile i na jakie tajemnice możemy sobie pozwolić by nie smucić, nie ranić? Zastanawiam się, czy jest to kwestia ogólna, generalna, wspólna dla wszystkich, czy raczej indywidualna. Każdy ma wszak inny rodzaj i odporność skóry.
Moja fizyczna jest mleczna, delikatna i wrażliwa. Duchowo jestem bardziej gruboskórna:-)

Czy możliwa jest miłość totalna? Absurdalna, niewygodna, spalająca.. Taka bez której nie można żyć..Taka bez tajemnic?


Bardzo fascynują mnie też relacje moje ze mną samą. Poznawanie siebie, zmiany jakie we mnie zachodzą, spalanie się i rozkwitanie na nowo. Kocham siebie. I lubię być kochana.

środa, 1 grudnia 2010

nieogarnięcie techniczne i życiowe

Ogólnie nie wiem jak się dodaje zdjęcia na blogu. To na którym widnieją powyżej (z lubym - jakby ktoś nie wiedział) jakoś przez przypadek udało mi się wstawić, po czym następnie zapomniałam jak to się robi. Ku...wa. Nie ogarniam, wrrrrrrrrrrrrrrrrrr.....
Psuję każdy telefon (moja nokia muzyczna, już nie jest muzyczna), zepsułam swój pierwszy laptop, zatkałam wannę w mieszkaniu płatkami róż, sprawiłam, że kuchenka mikrofalowa zaczęła się palić (od bułki?!), zniszczyłam wystawę w sklepie, bo chciałam dotknąć sukienki Lanvin, poraziłam prądem współlokatora, rozcięłam siostrze czoło. Co chwilę przechodzę na czerwonym świetle, totally dont't care about lights.. To cud, że jeszcze żyję.
Niektórzy twierdzą, że roztrzepanie jest urocze. O nie moi mili - jest niebezpieczne dla waszego życia!

Dziwne rzeczy się dzieją u mnie w mieszkaniu. Dziś np. mój współlokator przeparadował przez kuchnię z nieżywym wężem, po czym włożył go do butelki i zalał spirytusem. Ja naprawdę nie czuję dziwna w tym mieście!